Jeśli można powiedzieć, że muzyka jest wiecznie żywa i płynna, że łączy nie tylko ludzi, ale i gatunki, i style. Jeśli można odbierać ją w kontekście różnorodnych smaków i emocji, i jeśli można zwizualizować ją w sposób dość przyziemny, ale chyba najbardziej adekwatny do tego co chcę za chwilę napisać, to jest bogato zastawionym szwedzkim stołem dla odbiorców.
W miniony sobotni wieczór skonsumowałam, ba, wyżarłam z owego stołu zwanego Męskim Graniem wszystko to, co było w menu. O dziwo następnego dnia nie czułam zgagi. Czułam fit lekkość ducha i krystalicznie czyste myśli.
Bowiem w sobotni wieczór, w poznańskiej Starej Gazowni polska muzyka, a przede wszystkim polscy artyści udowodnili, że nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Dali nadzieję na to, że w Polsce można, a wręcz trzeba tworzyć. Pokazali, że gdy różnorodność łączy się z drugą różnorodnością, powstaje nowa jakość.
Gdy rok temu wymówiłam wśród znajomych nazwę „Kapela ze wsi Warszawa”, popukali się w czoła. W sobotni wieczór uśmiechałam się pod nosem gdy widziałam jak nagle szydercy stali się zagorzałymi fanami. I świetnie! Niech w końcu posłuchają, przekonają się, że wieś w nazwie grupy nie świadczy o jakości muzyki. Bo kapeli uroku muzycznego nie można odmówić.
O Lao Che nie będę wspominać, bo kto był ten wie, co działo się po ich występie. Co zrobili? Bałagan zrobili, co nie dziwne. Bo
(…) jak Spięty Bogu, tak Bóg Spiętemu. Chcieliśmy jeszcze, ale niestety… na męskim nie ma bisów.
Monika Brodka, która dla mnie umarła. Umarła po to by narodzić się na nowo w iście amerykańskim stylu. To był dla mnie szok. Szok cichy, spokojny i wewnętrzny, i czuję go jeszcze gdzieś w środku. Nie chcę teraz wychwalać, wysławiać i wielbić, ale myślę, że Monika pokaże jeszcze co potrafi, a to co widzieliśmy do tej pory przez ostatnie lata to dopiero początek.
Padłam na kolana podczas występu HEY, ale to nikogo dziwić nie będzie.
Skalpel wyciął mi mózg i wprowadził w świat oniryzmu, a koncert finałowy przyprawił o poczucie tego, że jest na ziemi ręka boga. I nie ważne jakiego… polskiego, żydowskiego czy afro-amerykańskiego.
Adam Ostrowski znany także jako O.S.T.R.-y w towarzystwie swojego syna, Jasia wyklarował przekaz dla mnie najistotniejszy. Dał do zrozumienia, że jesteśmy ludźmi i każdy z nas ma marzenia. Te, o których czasem zapominamy i te, w które szczerze wierzymy. Nie spełnią się one jednak tylko za pomocą wiary, liczy się również ciężka praca nad tym, aby móc je zrealizować.
Muzyka stoi zawsze gdzieś ponad. Tworzy specyfikę życia, często stając się tłem dla codzienności.
Znajdź się w pustym pokoju i siedź w ciszy. Ile wytrzymasz? Godzinę? Dwie? Piętnaście minut?